dziwne uczucie, ale tak - marzyłam o tym od lat. rzeczywistość okazała się jednak większa od moich marzeń. alleluja! ;)))
pięknie. kraina cudów. naprawdę szczęśliwe chwile.
poza tym - juuuzek, czok gizel, louis, który zdezerterował i odjechał traktorem w siną dal, wędrówka trochę na oślep, bez ładu i składu, przed siebie, na azymut mojej intuicji i z tym cudownym przekonaniem, że gdzie dojdziemy, będzie dobrze, winogrona, słońce, ryzykowny trawers piarżyskiem, zagubienie w cudownie czerwonej dolinie, wichura i szalona jazda w piątkę w szoferce starej furgonetki z pękniętą szybą... to było coś, ręka zawstydzonego i zachwyconego kierowcy między moimi nogami - a przecież to tylko zmiana biegów, paulina na joseffie, ręka tureckiego młodzieńca na kolanie pauliny, do tego ujadający piesek z ostrymi ząbkami w fazie szału i turecka muzyka. na dokładkę ta muzyka... cały czas się śmialiśmy, nie było rady.
i nigdy nie zapomnę nocy nad miasteczkiem. światła goreme, kolejny dywan z błyskotek pod naszymi stopami, głos muezina rozlewający się w ciemności, trawa, świerszcze, piwo, rozmowy o niczym, polityce, seksie, psychologii. czworo obcych sobie ludzi, blisko.
ostatniego dnia pojechałyśmy do derinkuyu - całkiem samodzielna wycieczka, jednak potrafimy. zwiedziłyśmy podziemne miasto, które nieco nas rozczarowało, a następnie dokonałyśmy nieoczekiwanych zakupów i nie dałyśmy się jakimś cudem rozjechać na głównej ulicy miasteczka. a była ona imponująca. otóż to. i urocza - z kurami, przyczepami, stosami drewna, gapiącymi się na nas ludźmi i wiszącymi przed sklepami kiełbasami.
mniam :p