po przekroczeniu granicy rosyjskiej w środku nocy - zasypiam wyczerpana. w głowie obrazki zalanego słońcem, gorącego wilna.
aż wjechaliśmy w świt. moment magiczny. opis? proszę: otwarłam oczy w środku jakiejś cholernej ruskiej bajki. dobrą chwilę jechałam przekonana, że to, co widzę, zwyczajnie mi się śni, że świat za oknem to przesuwający się film, kolejna część snu, że wcale się nie obudziłam, że... wow. bajka o zimie.
biało. zmrożone, kryształowe gałązki drzew, udekorowane śniegiem domki, zasypane łąki i podwórka.
no tak, wszystko jasne, to rosja, można zamknąć usta.
ale oczu nie - zaczarowana nie zmrużyłam oka do samego petersburga. niesamowite były te ruchome obrazy - domki drewniane, rzeźbione, zabiedzone, kolorowe, ośnieżone... i przedmieścia w śniegu szaro-burym, przedmiejskim. i miasto - wreszcie. pan w czapce przed dworcem finlandzkim w śniegowo-deszczowej wielkomiejskiej zadymce.
cóż. petersburg. za wcześnie na białe noce, na krę na newie. to nic.
jest wódka, śnieg, słońce, deszcz, dziwne światło, zawieszenie. tego chciałam.
a niełatwo było się znaleźć w petersburskim kalejdoskopie pogody, miejsc, wrażeń. trzy nawet najbardziej intensywne dni w piterze to jak pierwsza wódka - można się zachłysnąć. nie zapanować nad zakrętem w głowie. i niby poczuć smak - lecz jak niewiele w nim smaku wszystkich kolejnych wódek...
i trochę wiemy, co czeka nas dalej - a jednak nie. błądzimy, wódka wypita, lecz nadal nie mamy pojęcia o piciu, miasto wciąż pozostaje "swoje". nieznane. obce. w każdym zaułku - nowe. obce i obce. petersburskie.
troszkę wypiłam. troszkę, mówię :)
a jeśli się upiłam, naprawdę nie wiem, czy alkoholem bardziej, czy samym miastem właśnie. tą niepowtarzalną mieszanką może. tak czy siak powrót do hotelu pierwszej petersburskiej nocy będę jeszcze długo pamiętać. jakieś światła, ulice, metro, wielki siniak na prawym udzie - od spontanicznego pchania samochodu jakiegoś zdziwionego rosjanina, któremu stanął na środku ulicy (ten samochód - umówmy się może, że to łada była, bo robi się niezręcznie).
klisza pamięci utrwaliła także wieczorne światło miasta. jasność po zmierzchu.
taką znów - jak z tą pierwszą wódką - niby noc, a jednak nie noc.
miasto dziwadło. wielkopańskie i ruskie, carskie i robotnicze, rewolucyjne, brudne, kipiące złotem, surowe, kryminalne, pobożne, wojskowe, łagodne, intensywne, baletowe, obrazoburcze, morskie, melancholijne i występne. piękne i nieszczęsne jakoś.
nie poznałam go. ale poczułam. tamtej nietrzeźwej nocy śledziłam genius loci po odrapanych zaułkach i przez małą chwilkę - o tak.